Łk 18, 9-14
Ta dzisiejsza historia z Ewangelii to opowieść o prostocie.
Życie zmierza do uproszczenia. Więcej, wszystko co zachwyca ludzi, jest w sobie proste. Nawet jeśli jest wewnętrznie skomplikowane to dla odbiorcy jawi sie jako proste. Tego też żądamy aby ktoś prosto nam objaśniał.
Podobnie z modlitwą.
Nie ilość słów, ale prostota.
Zatem co dokładnie ten człowiek w świątyni mówi do Boga? Żeby się Bóg zlitował nad nim, bo on jest grzesznikiem.
Powstała na wschodzie chrześcijaństwa na kanwie tej przypowieści ale nie tylko, Modlitwa Jezusowa, tak się nazywa. Polega na nieustannym powtarzaniu słów Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem. Ciągle wypowiadana w ciągu dnia, każdej godziny, minuty ile się zmieści wezwań. I tak w ciągu pracy, odpoczynku, aż umysł sam zaczyna powtarzać. Nie jako po za świadomością, bo nawet we śnie. I nic więcej.
A teraz nasze modlitwy.
Ile w nich mody, z niej wypływających zmian, różnych analiz. Najpierw samej modlitwy, jej słów, sensu tych fraz. Potem naszego ducha, sumienia, życia.
Coś nas nieustannie trawi, że nie potrafimy bez tego analizowania modlić się. Jak nie sami roztrząsamy to opieramy się na innych. Chętnie czytamy, słuchamy cudzych opinii, zachwycamy się ich ujęciami.
Z naszej modlitwy ma wynikać prostota, dziecięca ufność. Tymczasem nasza praktyka coraz bardziej się komplikuje czy wręcz narasta nieufność.
Panie ulituj się nade mną grzesznikiem. Może przestajemy uznawać własny grzech? Albo przyjmujemy, tyle tylko, że zaraz popadamy w zastanowienie. W efekcie grzeszność tonie w powodzi naszych słów. Lub w porównywaniu.
Kto ma odwagę przyznać, że jest grzesznikiem. Tak po prostu.
amen