Łk 24, 13-35
Pragniemy spotkać Boga. Nasza wiara ona cała jest z tego pragnienia.
Czasami jesteśmy zmęczeni wiarą, popadamy w smutek. Który często przechodzi w zniechęcenie. Nie odróżniamy przy tym życia, na które nie mamy wpływu, jak choćby teraz na tego wirusa albo na inne wydarzenia. Na jakieś mamy, na inne w większości niestety nie. Ale często mylimy wiarę z tym biegiem życia. Choć z drugiej strony właśnie pragniemy żeby Bóg był wszędzie z nami. Ratując nas z kolejnych opresji. Więcej, jest z nami a nie możemy Go zobaczyć.
Dlatego wiarą możemy być zdezorientowani. Nie przynosi nam spodziewanych owoców a często rząda od nas więcej ofiary. Lub staje się niezrozumiała. Ile to słyszymy ostatnio, że Papież powiedział coś a przecież tradycja inaczej uczy. I cierpimy, nie wiemy co sądzić. Ostatecznie jesteśmy zmęczeni. Czy nie potrafią ustalić jednego ci biskupi? Tak słyszymy.
A jednak wciąż pragniemy Pana spotkać.
I to pragnienie potrafi całe zamienić się albo zlać z tym smutkiem, ukryć się w złości. Albo rozpaczy. Są pośród nas tacy, którzy pozostają całe życie w rozpaczy, mają ją odciśniętą na twarzy. Może zamaskowaną. Nie datykamy ich, bo przygniotła by nas, ich opowieść. A przecież spotykamy ich na wspólnej eucharystii albo modlitwa łączy nasze słowa z ich słowami. A może to my jesteśmy, tylko wciąż udajemy.
Apostołowie róweniż mają wspólne słowa. Rozmawiają, dyskutują, nie widząc, że serca ich pałają. Gdy rozpoznają, Pan znika.
Ile razy już mieliśmy pewność, a nagle przychodziło strapienie. Musieliśmy porzucić tą obecność Boga z nami i wyruszać w noc jak apostołowie z Emaus do Jerozolimy, w kolejne poszukiwanie Pana.
Tak będzie zawsze, nasza wiara żywi się tym pragnieniem Boga, który wciąż jest nieosiąglany. Dopiero gdy zechce nas przyjąć. Wtedy poznamy.
Czy będzie to za sprawą wirusa? Czy ze starości a może naszej nieroztropności czy smutku, tego nie wiemy.
amen