Homilia Wielka SOBOTA

Homilia Wielka SOBOTA

Zrozumienie i praktykowanie jednych rzeczy z Ewangelii przychodzi nam łatwiej, innych trudniej. Najłatwiej odnieść się do pewnych słów albo cudów Jezusa i widzieć ich zasadność w swoim życiu. Trudniej już przychodzi zmierzyć się z krzyżem Jezusa. Nikt nie chce cierpieć, nikt nie chce być wystawionym na taką próbę. Dlatego są takie kościoły chrześcijańskie, które pomijają krzyż milczeniem i mówią jedynie o darach, które otrzymuje się dzięki łasce. Czasem, jak to powiedział jeden z poetów-satyryków (Szpotański), mówi się o krzyżu, ale pluszowym, żeby nie uwierał. Ale najtrudniej jest wierzyć w zmartwychwstanie. To bowiem przerasta ludzkie wyobrażenie i doświadczenie. Widzimy tę trudność w reakcjach uczniów na wieść o tym, że Pan zmartwychwstał. Nie dowierzają. Pokazuje to, że nie są fanatykami. Są ludźmi trzeźwymi, wiedzą co jest realne, co nie. Co prawda Jezus mówił wcześniej i o krzyżu, i o zmartwychwstaniu, ale widać, jak ci Mu najbliżsi słuchali selektywnie. Bardzo dobrze pokazują to opisy czasu po zmartwychwstaniu. Jest niedowierzanie, nieśmiała radość, u niektórych niewiara. W opisach można wyczuć bardzo szczególną atmosferę: jakby wszyscy obudzili się w innym świecie. Nastąpiła jakaś radykalna zmiana, jest coś nowego, innego i nie wiadomo jeszcze, co to nowe oznacza. Uczniowie są wyraźnie zmieszani, nie mają nic do powiedzenia, nic wartego odnotowania, tak jak kiedyś w czasie przemienienia na górze Tabor.

Najtrudniej przyjąć prawdę o zmartwychwstaniu, tj. nie tylko przyjąć do wiadomości, że Jezus zmartwychwstał, ale tym żyć. Można odnieść wrażenie, że uczniowie stracili jakąś orientację w życiu. Poprzednie plany zostały już pokrzyżowane przez krzyż, ale zmartwychwstanie postawiło ich w jakiejś pustce. Czasem sami mamy takie doświadczenia, z perspektywy których widać, że to co jeszcze do niedawna wydawało się ważne, nie ma wielkiego znaczenia; to czym do wczoraj martwiliśmy się, dziś wydaje się śmiesznie nieistotne. Staramy się zrozumieć co przeżywali uczniowie, bo nasze reakcje są podobne. Tak samo jak nasza droga do wiary. Uczniowie znaleźli się w momencie utraty czegoś dawnego, gdy jeszcze nie było wiadomo czym jest to nowe. Dopiero co przeżyli wielkie rozczarowanie: Jezusem, ale i sobą. Zapowiadało się coś wielkiego, wiele spraw już się poukładało, już było zorganizowane, ale przyszła tragedia aresztowania Jezusa i Jego skazanie. Teraz szok zmartwychwstania, które nie jest po prostu happy endem. Pomału odsłania się zamiar Boga wobec człowieka i najgłębsze znaczenie ludzkiego losu.

Pamiętajmy, że krzyż był zgorszeniem, ogromnym wstydem i okrutną kaźnią przeznaczoną przez Rzymian dla najgorszego sortu ludzi. I gdzieś tu, ale tylko przez wzgląd na zmartwychwstanie, pojawia się inne rozumienie, które nie pochodzi z ludzkiego myślenia. Czasem można usłyszeć, że Jezus odniósł klęskę. Tak po ludzku. Opuszczony, zdradzony, umęczony, zabity. Żyjemy wszak w świecie, który kojarzy szczęście z sukcesem. Nawet sens życia (życie spełnione, dowód na swą wartość) ma się przekuć na sukces, dostrzegalny przez wszystkich, by zaczęli traktować nas wyjątkowo, jak jakiś lepszy rodzaj człowieka.

I tu zderzamy się z logiką losu Jezusa. Bo Jezus nie czuje się przegrany i nie jest przegrany. Nie tylko dopiero przez zmartwychwstanie. Jezus od samego początku, tak jak czytamy, odnosi zwycięstwo, które jest ostateczne. Jak wtedy na pustyni, gdzie podlegał ogromnemu, przewrotnemu kuszeniu. Możemy patrzeć na Ewangelię w logice przezwyciężania każdej sytuacji. Jezus jest śledzony, oskarżany o niewierność Prawu, o wyrzucanie złych duchów przez szatana (i nie ma większej obelgi, niż ta, że On najświętszy, jest w zmowie z diabłem – i nie ma większej przewrotności i niesprawiedliwości, jak ta, gdy wszystko postawione jest na głowie). Mamy próby wykorzystania Jezusa do swych celów, próby zastraszenia Go, napominania Go, okazywania Mu braku szacunku, niewdzięczności. Wreszcie samo wydarzenie pojmania, osądzenia: kłamliwego procesu, z zawiści; potem niewiarygodnego bólu biczowania, niesienia krzyża, ukrzyżowania. I nawet wtedy, do ostatniego momentu, stojący pod krzyżem drwią sobie z Jezusa. Nie budzi litości. Budzi złość, satysfakcję, że odniósł porażkę. Ale Jezus nie odniósł żadnej porażki. Bo Jezus we wszystkich tych udrękach jest zwycięski. W każdej sytuacji czyni to, co słuszne – w oczach Bożych. Nikt nie jest w stanie Go pokonać, ani słownie, ani przez manipulacje, ani przez groźby, ani przez przemoc. Jezus jest we wszystkim zwycięski, bo miarą zwycięstwa nie jest czyjekolwiek uznanie, ale wierność Bożemu Duchowi, wierność woli Ojca – we wszystkim i do końca.

Jest to nowe myślenie, nowy kierunek, duchowy, możliwy do obrania jedynie dzięki wierze, zaufaniu, wierności, pokorze, poznawaniu Jezusa i kochaniu Go. Jest doświadczeniem osobistym, w które pomagają nam wejść inni – ze wspólnoty Kościoła. Dlatego jest bardzo ważne, by nie zatrzymać się w pół drogi, tj. tylko na tym, co w chrześcijaństwie jest zrozumiałe, może nawet łatwe. Takie niepełne doświadczenie sprawia, że nasze życie nie różni się od życia ludzi niewierzących; wtedy zawsze mamy te same problemy, co chwila nachodzą nas wątpliwości; gdy nie wiemy czy nasza modlitwa dokądkolwiek nas prowadzi; nie zmieniamy się. Warto to sobie dobrze uświadomić. Mamy mnóstwo okazji, by praktykować drogę życia wg Ducha: mówić prawdę tam, gdzie jest hipokryzja, postępować uczciwie tam, gdzie nepotyzm, bronić zdrowej nauki (rozsądku) tam gdzie ktoś głosi krzywdzące, absurdalne opinie.

O zmartwychwstaniu można mówić długo, ale najważniejsze jest przekonanie się, że droga duchowa jest drogą zwycięstwa życia nad śmiercią, światła nad ciemnością. To droga, na której możemy stać się ludźmi bardzo silnymi duchowo (choć słabości nigdy nam nie zabraknie). Naszym przeznaczeniem jest by tego doświadczyć, tego pragnąć, szukać. W centrum naszego rozumienia, naszej wiary, została postawiona pieczęć niezniszczalnej nadziei. Jezus zwyciężył świat. Jezus zwyciężył śmierć. Nie powinno się mówić o zmartwychwstaniu w oderwaniu od Męki, od krzyża Jezusa. Tak jak nie powinno się mówić o krzyżu bez horyzontu zmartwychwstania.

Cały Kościół ma odnawiać się w tej tajemnicy. Nadszedł czas, kiedy poważnie martwimy się o przyszłość chrześcijaństwa w naszym kraju. Możemy martwić się i niepokoić o Kościół. Pojawiło się już pokolenie, które wychowało się w innym myśleniu, które nie jest nawet osłuchane z Ewangelią, które zanim ugruntowało się w fundamentalnych wartościach przekonano o potrzebie kwestionowania wszystkiego – poza ideologią, która pokazuje co należy kwestionować. Nie znaczy, że jest to gorsze pokolenie, ale ono napotkało duże przeszkody na drodze wiary.

Dziś sytuacja Kościoła jest bardzo problematyczna, wszystkich nas dotyka. Bolą nas grzechy Kościoła, zasmucają ludzie i gorszące zdarzenia, również to, gdy liderzy Kościoła nie stoją na wysokości zadania. Kościół bardzo dziś potrzebuje odnowy, ponownego określenia się zgodnie ze swoim powołaniem. Jest to trudne zadanie, bo sprawy tożsamościowe są najtrudniejsze. Obraz Kościoła i jego sens powinny pochodzić najpierw z Ewangelii, która mówi o Jezusie żyjącym w nas – nie z mediów, które realizują swoje cele i które widzą Kościół po swojemu. Jacy jesteśmy biedni i naiwni, i zagubieni, jeśli receptę na odnowę Kościoła piszą nam dziennikarze, może i całe redakcje, a nie pochodzi ona najpierw z doświadczenia Zmartwychwstałego: który jest Prawdą, który jest Mocą. Trzeba słuchać, co inni mają nam do powiedzenia, ale to nie wystarczy. Jak za czasów apostołów – trzeba bardziej słuchać Boga, naprawdę słuchać Boga.

Kościół marionetkowy, słaby, zastraszony, przepraszający za to, że żyje, bez odważnych liderów i powtarzający jak papuga okrągłe zdania, zostaje wydrążony ze swojej istoty. Niestety, część ludzi Kościoła widzi w tym drogę odnowy, tak jakbyśmy zapomnieli gdzie bije źródło prawdy i czego wymaga nawrócenie. Przecież to wszystko mamy. Bardzo jest dziś ważne, by nie udawać bezradności i by zachować się w sposób godny, właściwy naszemu powołaniu. By nasza sprawiedliwość była odnoszona do Boga: wtedy jest na wskroś autentyczna, wtedy na pewno nikogo nie skrzywdzimy. Kościół ma być przecież przewodnikiem, ma być wiarygodny. Ma kierować się pewnością wiary. Ma też umieć rozpoznać, co jest manipulacją, ideologią, indoktrynacją. Również te ideologie, które parodiują, podrabiają wartości ewangelii, które hołdują utopiom i przez zawstydzanie, szantaż i samozwańczą wyższość moralną wymuszają na Kościele zmianę języka. Kościół ma być ekspertem ws. człowieka; ma pokazywać, dlaczego człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa. Również na tym polega zmartwychwstanie. „Pamiętaj więc, skąd spadłeś, i nawróć się, i pierwsze czyny podejmij!” mówi Apokalipsa św. Jana, kierując te słowa do kościoła w Efezie. Panie przywróć nam pamięć, przypomnij nam skąd się wzięliśmy.

Św. Ignacy miał powiedzieć, że trzeba tak działać, jakby wszystko zależało od nas, a myśleć, jakby wszystko zależało od Boga. Jest też druga formuła tego powiedzenia, odwrotna: że mamy myśleć tak, jakby wszystko zależało od nas, a tak działać, jakby wszystko zależało od Boga. I ta druga zwraca naszą uwagę na to, że owoce naszego działania należy pozostawić Bogu. Mamy podejmować decyzje w najlepszy możliwy sposób i w sposób uczciwy, nie kalkulując, jakie będą rezultaty. Niech te słowa Zmartwychwstałego „Nie bój się” okażą moc w naszym życiu.

Ks. Andrzej Sarnacki SJ

Skip to content