Łk 10, 1-9
Dziś Pan uczy nas powołania.
Najpierw, że mało jest robotników a żniwo wielkie. Czyli tak jak teraz. Stąd mamy wniosek, że ilość powołań nie jest taka ważna. Skoro było wtedy za czasów Pana, tak jak dziś.
Powołani w swoim głoszeniu będą między nieprzychylnymi a właściwie w zagrożeniu życia. Bo owce nie mają szans z wilkami. Chyba, że uciekną. Ale w głoszeniu przecież nie chodzi aby uciekać. Tak się może wydarzyć, ale istotą jest głoszenie. A właściwie trwanie przeciwko światu.
I nie ma co się bogacić z powodu głoszenia ewangelii. Wręcz odwrotnie. Nic nie należy mieć. Tylko niezbędne rzeczy oraz potrzeby tylko konieczne. Te ostatnie raczej minimum.
I pokój mamy roznosić po świecie. Pokój oraz uzdrowienie. Nieść ulgę jednym słowem. Ukojenie.
I teraz jak spojrzymy na życie swoje, to jeśli tak nie żyjemy to trudno się dziwić, że to żniwo jest ciągle takie obfite. Bo możemy głosić ale nikt nie będzie słuchać jeśli nie głosimy tak jak Pan wymaga.
To jest zresztą chyba tjemnica głoszenia. Ona nie leży w słowach ani skupieniu słuchaczy czy ich otwartości, tylko w głoszących. Jeśli nie jesteśmy jak Pan wymaga, to głoszenie nie będzie owocne.
Choć może być i nowoczesne super, i barwne niebywale i zajmujące nawet ekscytujące dla słuchaczy albo i zarówno dla głoszącego.
Co nam pozostaje gdy szczerze spojrzymhy na swój stan posiadania i wynikający z niego styl głoszenia?
Pozostaje nam jedno. Zgoda na bezradność. Bo mamy głosić, że przybliżyło się Królestwo i trwać w tym głoszeniu. Czy ktoś posłucha czy nie? Mamy trwać. To trudne gdy nie ma owoców. Może być trudniej gdy są owoce. One mogą rodzić pychę. Zarozumiałość. Wyższość. Aby ostatecznie wpychać Boga w nasze wyobrażenie.
Może dlatego tak radykalny jest Pan, bo jak nic nie będziemy mieli to jedyne co nam pozostanie to ufność do Niego.
A ludzie nie chcą niczego więcej od nas. Tylko nauczyć się ufności, bo wszystko inne mają albo mogą sobie kupić. Albo mogą ostatecznie zrezygnować z tych mażeń.
Ufności jedynie nie mogą sobie wyprodukować.
amen